Łódź - ziemia obiecana? Nie dla futbolu

Wszystko co związane z piłką nożną w Łodzi

Łódź - ziemia obiecana? Nie dla futbolu

Postprzez mysero » 27 Lip 2012, 08:50

Bardzo fajny wpis pojawił się na blogach kibiców na Weszlo.com.

Łódzcy fani piłki nożnej w prywatnych rozmowach ciągle wracają do lat 90., zapamiętanych jako czasy świetności. Wtedy ? niezależnie od tego, komu się kibicowało ? lokalnym futbolem można było oddychać, brać go garściami, chwalić się nim przed resztą kraju. Widzew i ŁKS barowali się o mistrzostwo, by następnie gościć u siebie najlepszych piłkarzy na kontynencie. Czasem tym najlepszym potrafili napędzić stracha. Wówczas serce miasta biło w rytmie cotygodniowych spotkań: ludzie najpierw gnali na mecz, a potem świętowali na ulicy Piotrkowskiej, zaliczając slalom między pubami.

Jeszcze niedawno piłkarscy decydenci ochoczo obiecywali, iż niedługo wielki futbol ożywi zbrukane szarością miasto. I łodzianie im wierzyli, choć pierwsze derby miasta w XXI wieku rozegrano na zapleczu ekstraklasy. Wierzyli, ponieważ kluby na różne sposoby wspierali działacze, biznesmeni albo dawne ligowe gwiazdy (m.in. Zbigniew Boniek i Marek Chojnacki). Pojawiły się pieniądze, wzmocniono roztrzaskane na przełomie wieków struktury, a zespoły z czasem wróciły do najwyższej klasy rozgrywkowej. Ale rzeczywistości całkowicie zafałszować się nie udało ? z czasem zaczęła wypierać mrzonki.

Dał młodemu, bo mu się odechciało

Zbawcą Widzewa miał być Sylwester Cacek ? właściciel Dominet Banku, jeden z najbogatszych ludzi w Polsce. Większościowym akcjonariuszem łódzkiej drużyny został w 2007 r. - poszedł w ślady zachodnich krezusów, którzy ustanowili modę na inwestowanie w sport, w szczególności w piłkę. Obiecał, że da Łodzi Ligę Mistrzów. Zapewniał, że wie, jak to osiągnąć.

Cacek sypnął kilka razy groszem, lecz w gruncie rzeczy okazał się wyjątkowym skąpcem jak na milionera. Pomógł sprowadzić paru piłkarzy, na których Widzew pewnie wcześniej nie mógłby sobie pozwolić (Jarosława Bieniuka, Grzegorza Piechnę, Marcina Robaka, paru obcokrajowców: Josepha Oshadogana, Darvydasa Sernasa, Dudu), zachęcił kilku znanych trenerów (Janusza Wójcika, Pawła Janasa, Czesława Michniewicza), obiecał nowy stadion, ale nie przyniósł ani wyników, ani infrastrukturalnej rewolucji. Zanim można było poznać pierwsze efekty długofalowego planu, dzięki któremu Widzew miał odzyskać blask, Cacek zaczął gderać. Obwiniał i miasto, że mu wcale nie pomaga, i kibiców, że zamiast wspierać klub, awanturują się i przynoszą ujmę Widzewowi. A gdy nic się nie zmieniło, kurek z pieniędzmi przykręcił. Do tego stopnia, że nawet wypłaty dla piłkarzy przestały z niego regularnie wyciekać.

Biznesmenowi piłka dość szybko obrzydła. Nie przysporzyła mu sławy, na którą liczył, oraz dochodów, więc stała się bezużytecznym kaprysem. Mógł zatem bez skrępowania oddać władzę w ręce syna ? Mateusza, którego, zapobiegawczo, już w 2008 r. mianował wiceprezesem. Pewnie pomyślał: skoro sam nic z tego nie wyciągnę, to chociaż młody się podszkoli.

Niespełna 30-letni Mateusz Cacek w 2011 r. został najważniejszym człowiekiem w drużynie z al. Piłsudskiego ? wiceprezesem pełniącym rolę dyrektora sportowego. Z marszu stał się także największym wrogiem Widzewa, ponieważ od małego kibicuje Legii Warszawa, drużynie na wschodzie miasta nienawidzonej najbardziej ze wszystkich. - Nie będę udawał, że nie jestem z Legią związany. Z tym klubem sympatyzuję w każdej sytuacji, o ile nie godzi to w wynik Widzewa. Teraz jestem widzewiakiem ? tłumaczył, gdy został dyrektorem sportowym. Kibice mu wtedy nie uwierzyli. I nie wierzą do dziś. Z kupionych na przełomie pięciu lat piłkarzy nie pozostał żaden, o ekstraklasowy byt zespół ma walczyć nastolatkami i ligowymi przeciętniakami, a stadionu jak nie było, tak nie ma.

Diabeł byłby lepszy

W ŁKS-ie od początku było trudniej, bo drużyna z al. Unii swojego Cacka się nie dorobiła. Nie dorobiła się nawet drugiego Antoniego Ptaka. Piotrkowski biznesmen wszedł do klubu w 1995 r., w trzy lata sięgnął po mistrzostwo Polski, po czym zorganizował wielką wyprzedaż i w praktyce spuścił ŁKS do niższej ligi. Od tego czasu klubem targają problemy finansowe. Jedna z najważniejszych drużyn w rodzimym futbolu zażarcie walczy, żeby nie wypaść z obiegu, lecz inwestorzy ? szukani nawet w krajach arabskich ? wciąż nie przebywają. Gdy Andrzej Voigt, obecny prezes, zapowiedział, że pod jego rządami ŁKS będzie funkcjonował tak jak Legia Warszawa, został wyśmiany ? zarówno przez akcjonariuszy, jak i kibiców.

Głównie z powodów kłopotów finansowych ŁKS od paru lat szamocze się pomiędzy ekstraklasą a pierwszą ligą. Zdaje się, że apogeum problemów nastało teraz ? luksusowe auta, które zagracały klubowy parking, zniknęły razem z ich właścicielami, którzy nie zgodzili się na drastyczną obniżkę pensji i opuścili klub z al. Unii. Drużynę w pierwszej lidze reprezentować będą zawodnicy, którzy zgodzą się zarabiać nie więcej niż 5 tys. złotych netto. Nie trudno zgadnąć, że na takie zarobki zgodzą się tylko kopacze anonimowi i niedawni juniorzy. Sytuacja ta może się zmienić dopiero wtedy, gdy klubem zainteresują się hojni biznesmeni. Ale ani miłośnik futbolu Zbigniew Drzymała, ani wieloletni widzewski działacz Andrzej Grajewski, ani Marek Profus, na którym ponoć organizacja ŁKS-u w tak rozpaczliwym dla klubu momencie zrobiła wielkie wrażenie, nie zdecydowali się zainwestować w zespół. - Gdyby tutaj diabeł chciał wejść i dać pieniądze na funkcjonowanie klubu, to przyjęlibyśmy go z otwartymi rękoma ? mówił niedawno Tomasz Wieszczycki w obszernym wywiadzie dla ŁKSFans.pl. ?Wieszczu? sam chętnie wsparłby finansowo ukochaną drużynę, ale go na to nie stać.

Karuzela problemów ŁKS-u kręci się już ponad dekadę i nic nie wskazuje na to, aby miała się wkrótce zatrzymać. Od czasu słynnej wyprzedaży Ptaka (po zdobyciu mistrzostwa Polski pozbył się m.in. Mirosława Trzeciaka, Tomasza Kłosa czy Rafała Niżnika) łódzka drużyna miała już więcej finansowych i organizacyjnych kłopotów niż wszystkie lokalne kluby sportowe razem wzięte. Co roku ŁKS walczy o licencję ? nie zawsze ten bój wygrywa ? o pieniądze z budżetu miasta, o wsparcie przy budowie stadionu, o pomoc w poszukiwaniu sponsorów. Chyba tylko rozbiórka klubu byłaby w stanie powstrzymać tę falę kłopotów.

A jeśli nie rozbiórka, to pewnie Piotr Misztal. Łódzki przedsiębiorca zaproponował, że zostanie sponsorem ŁKS-u (z pewnością go na to stać), ale pod warunkiem, że zostanie dzierżawcą powstającego przy al. Unii stadionu, Atlas Areny i okolicznych terenów. Misztala jednak nie chce ani Voigt (oficjalnie za powód niechęci podaje niedawne kłopoty prawne przedsiębiorcy), ani większość kibiców, którzy swój lament wylewają na forach internetowych. Widocznie można znaleźć sponsora, który jest gorszy od diabła.

Nie uwierzą, dopóki nie zobaczą

Podczas gdy kluby walczą o przetrwanie, Łódź zaczyna ślamazarnie wychodzić z odrętwienia. Euro 2012 i towarzyszący tej imprezie splendor ominął miasto szerokim łukiem. Mieszkańcy największych metropolii w kraju doświadczyli mistrzostw na własnej skórze (Kraków nie dostał organizacji turnieju, ale czerpał z prężnie działającej strefy kibiców), a łodzianie musieli podróżować po Polsce, żeby choćby na chwilę pomacać Euro, ponieważ u siebie mogli jedynie czatować przy ustawionym w Manufakturze telebimie albo w pubach, które masowo uzbroiły się w telewizory. Zresztą, nawet podróżowanie po Polsce nie było takie wygodne, bo Łódź Fabryczna, jeden z dwóch głównych dworców w mieście, jest w budowie. Dyskomfortem komunikacyjnym łodzianie płacą za ultranowoczesny dworzec. Na miarę XXI wieku.

Przebudowa Łodzi Fabrycznej ma zostać ukończona w 2015 r. Rok wcześniej do użytku powinien zostać oddany stadion miejski, nad którym rozwodzono się od bardzo dawna. Nowa arena ma powstać w sąsiedztwie obecnego obiektu ŁKS-u ? wykonawca chce to zrobić tak, aby w międzyczasie ełkaesiacy mogli wojować na swoim stadionie w pierwszej lidze. Na planach wszystko wygląda nieźle ? boiska treningowe, parkingi, hala na 3 tys. miejsc, restauracje, sale konferencyjne, Muzeum Sportu, może nawet pokoje hotelowe lub mała galeria handlowa. Musi się jedynie znaleźć ktoś, kto dobuduje czwartą trybunę (wtedy stadion pomieści ok. 22 zamiast 16,5 tysiąca widzów). Prace nad obiektem mają ruszyć lada dzień.

Widzew także czeka na swój stadion ? większy (na ok. 30 tys.), droższy, zbudowany również przy wydatnym wsparciu miasta. Z wstępnego harmonogramu wynika, że obiekt ma powstać w 2015 r. Dzięki temu Łódź 3 lata po zakończeniu Euro zasypałaby przepaść, jaka powstała między nią a innymi dużymi miastami. Na razie jednak widzewiacy o punkty będą walczyć na ?Kurniku?, a ełkaesiacy na ?Estadio da Gruz?. I dopóki obiecane obiekty nie powstaną, dopóty łodzianie w nie nie uwierzą. Już się nauczyli, aby nie ufać długofalowym planom. Szczególnie tym, które dotyczą piłkarskiej przyszłości miasta.

Byle dożyć następnego sezonu

Łódź żyje przeszłością: Lodzermenschami, których w literackiej pamięci utrwalił Władysław Reymont, manufakturami, przemysłem włókienniczym, gettem żydowskim, mieszaniną kulturową, wielkim futbolem z przełomu lat 70. i 80. oraz drugiej połowy 90. Mieszkańcy nie są optymistami, więc prędzej wzdychają do Polski Ludowej, zamiast czekać na to, co przyniesie przyszłość. Kiedy myślą o futbolu, najczęściej cofają się do lat świetności, kiedy z grających dla Łodzi piłkarzy dało się ulepić połowę reprezentacji. Dywagacji na temat przyszłości unikają albo podejmują je z bólem serca. Kiedyś przynajmniej czekali z utęsknieniem na derby. Teraz nawet nie wiedzą, czy takowe jeszcze się kiedyś odbędą. Jeśli tak, to raczej nie w ekstraklasie.

W natłoku nieszczęśliwych zdarzeń i głupich decyzji lokalna miłość do futbolu została wystawiona na próbę. Na razie ją przegrywa ? zainteresowanie łódzką piłką spadło, tylko najzagorzalsi kibice dyskutują na temat zbliżających się rozgrywek. Fani wolą jednak utyskiwać na kłopoty organizacyjne, zamiast dyskutować o roszadach kadrowych, perspektywach, wzmocnieniach i osłabieniach ligowych konkurentów. Tabela przestała mieć znacznie. Liczy się wyłącznie przetrwanie.

Nawet ci, którzy nie są blisko z klubami, wiedzą, że nie dzieje się w nich najlepiej. Mistrzostwa Europy przesłoniły ligowe trudności, ale gdy tylko turniej dobiegł końca, zamiecione pod dywan brudy zaczęły samowolnie wypełzać. Wystarczy kilkuminutowy przegląd lokalnej prasy sportowej, aby zorientować się, że sytuacja jest dramatyczna. - Daj Boże, żeby Widzew się utrzymał, bo naprawdę będzie bardzo ciężko. Po ostatnich odejściach czołowych zawodników nie wiem, czy da sobie radę ? powiedział ?Gazecie Wyborczej? Grzegorz Piechna, były król strzelców ekstraklasy. ?Kiełbasa? spędził w Widzewie tylko kilka miesięcy, ale zdążył poczuć, jak ważny dla łodzian jest futbol. Zachęca do modlitwy, choć miejscowi fani wolą walczyć. Kibice obu klubów regularnie suną Piotrkowską w kierunku Urzędu Miasta Łodzi, aby wyrazić swoje niezadowolenie z urzędniczej opieszałości. Muszą stale udowadniać lokalnym mocodawcom, że futbol w tym mieście jest niezbędny.

Marginalizacja łódzkich klubów piłkarskich jednak następuje ? wola zagorzałych fanów na razie na nic się zdaje. Kibice mniejszej wiary coraz chętniej rezygnują z piłki na rzecz innych sportów. W modzie są dziś rugbyści Budowlanych Łódź, którzy od lat rozdają karty na krajowym podwórku. ŁKS i Widzew coraz bardziej przypominają wymarłe ikony miasta. Takie, którymi nie da się nacieszyć, ale za które można dostać po mordzie.

KRZYSZTOF DOMARADZKI


http://www.weszlo.com/news/11270-Blogi_ ... la_futbolu

Mnie jak zawsze interesują również komentarze:

Pędrak (27.07.2012 06:03:03)
Dobry, prawdziwy tekst... A tym wszystkim, którzy nie mając pojęcia o naszym mieście, mówią o nim jak najgorzej, śmieję się w twarz:) Czy wam się to podoba czy nie Łódź przetrwa i będzie się rozwijać. Natomiast Widzew jeszcze nie raz da nam powód do dumy.

olopi (26.07.2012 20:44:32)
ps. to, że Łódź ma stare stadiony, dałby za to plus, przynajmniej nie będą notować takich strat jak Lechia, stadion narodowy, Śląsk. Ten trend zaczerpnięty z Anglii aby ze stadionów robić miejsca dla biznesmenów, przynosi straty klubom. Zyski tylko piłkarzom i trenerom. Niezależnie jaki jest stadion, jak drużyna jest dobra lub jest silna więź poprzez np. grę wychowankami, to ludzie przyjdą ją obejrzeć. Robienie z piłki biznesu to wielka porażka.

j (26.07.2012 18:24:49)
mam tylko pytanie do miasta....dlaczego nie zbuduja jednego stadionu - na ktorym oba zespoly moglyby grac? dzieki temu oba zespoly graly by szybciej na nowym stadionie, a i kasa miasta by odetchnela

jaku (26.07.2012 17:46:13)
Bardzo dobry tekst - gratulacje. Nie wyobrażam sobie kibicowskiej Polski bez dwóch klubów z Łodzi w Eklasie, więc, zapominając o wzajemnych sympatiach antypatiach, życzę wam jak najlepiej.
mysero
 
Posty: 197
Rejestracja: 05 Gru 2011, 09:27





Re: Łódź - ziemia obiecana? Nie dla futbolu

Postprzez mysero » 03 Mar 2013, 14:54

Kolejny super artykuł. Tym razem o ŁKSie.
Polecam
http://www.weszlo.com/news/13990-Lodzki_Klub_Sportowy_?_czas_uznac_porazke_i_znow_sie_podniesc

Kod: Zaznacz wszystko
Dziś zadzwonił do mnie Piotrek Jasiński z Orange Sport, który przygotowywał krótki materiał o zawieszonej licencji ŁKS-u. Padło pytanie, które w kręgu kibiców tego klubu jest niemal kultowe: "co dalej?". Odpowiedziałem zgodnie z prawdą ? nie wiadomo, ale znając ŁKS, znowu jakoś się wywinie. Odwoła się, w międzyczasie ktoś wyczaruje te sto, czy dwieście tysięcy złotych i na ostatnią chwilę, tak jak kilka tygodni temu ? za pięć dwunasta, dosłownie i w przenośni, spłaci wierzycieli. Jak ŁZPN chciał kasę do południa w poniedziałek - pieniądze znalazły się dopiero w weekend, a formalności dopinano kilkadziesiąt minut przed upływem czasu. Wnioski licencyjne? Się złoży. Kiedyś, wkrótce, w najbliższym czasie. Wypłaty? Gdy już będziemy pod murem. I tak to się toczy?

Nie zdawałem sobie wcześniej z tego sprawy, ale pierwszy obrazek jaki pamiętam w całym swoim życiu to właśnie piłkarski stadion. Niewiele się zmienił, dodano wiaty jak na przystanku autobusowym i rozkopano sektor gości. Zamontowano trochę krzesełek, wymieniono murawę, nie ma też już żużlowo-piaskowej bieżni, ale na trybunę można wejść tym samym tunelem co wtedy. Z tymi samymi napisami co wtedy, łącznie z wybazgranym sprejem hasłem "obywatelu, nie lej w tunelu". Zegar, ten co zawsze, jeden z bardziej nowoczesnych w szalonych latach siedemdziesiątych, a może i jeszcze wcześniej. Galera ? identyczna jak niemal równe dwadzieścia lat temu. Nie wiedziałem wtedy, którzy to "nasi", a jak chyba każde dziecko, strasznie lubiłem kolor niebieski. Pamiętam, że FC Porto akurat grało w koszulkach w biało-niebieskie, pionowe pasy, nic dziwnego, że ucieszyłem się, gdy strzelili bramkę. Choć parę rzędów niżej od miejsca w którym siedziałem z moim tatą powstawał wtedy bohomaz równie kultowy jak ten z tunelu. "FC Porto is deah".





Angielski w 1993 roku nie był jeszcze tak popularny jak dziś. FC Porto i zdechł, po prostu. Miałem trzy lata, nie pamiętam z tamtego okresu nic, prócz biało-niebieskich koszulek portugalskiego klubu i imponującego, monumentalnego, pokrzywionego budynku, który okazał się trybuną główną stadionu przy al. Unii 2.

Gdy już zacząłem sobie te podróże w przeszłość, od razu przyszedł mi do głowy Ryan Giggs, który właśnie przedłużył kontrakt z Manchesterem o kolejny rok. W 1998 byłem już nieco bardziej kumaty piłkarsko, wiedziałem którzy są "nasi", ale i tak idolem nie stał się ani Niżnik, ani tym bardziej Wyciszkiewicz. Mój ulubiony "Sagan" był już wówczas po wypadku motocyklowym, a resztę piłkarzy zwyczajnie lubiłem. Bez szaleństw, bez młodzieńczego zafascynowania, bez gonienia za autografami, czy koszulkami (poza Saganowskim naturalnie). No i wtedy, w programie meczowym, poczytałem sobie o Giggsie, o jego historii, jego osiągnięciach. Na boisku też musiał prezentować się nieźle, choć ni w ząb, nie pamiętam z tego meczu prawie nic, a biorąc pod uwagę wynik 0:0 ? jakimiś niesamowitymi asystami, czy strzałami raczej mnie nie zachwycił. Tak czy owak, w sierpniu 1998 postanowiłem sobie, że jak pójdę już trenować do klubu, to będę grał na lewej pomocy. Z jedenastką.

Potem było jeszcze kilka wzlotów i kamieni milowych, które w jakiś sposób zdefiniowały to kim jestem teraz. To na ŁKS-ie pierwszy raz napisałem coś na kształt artykułu. Potem jakieś relacje z meczów, jeszcze szereg innych aktywności. Nie ukrywam, było wiele radości, ale nieporównywalnie więcej porażek. Zaczynałem przygodę z kibicowaniem akurat wtedy, gdy klub wjechał na bandę. Spadał do II ligi, a po odejściu Ptaka miał zły miesiąc. Rok. Pięciolecie. Złą dekadę. Staram sobie przypomnieć, kiedy można było z pełną świadomością, będąc zdrowym na umyśle i analizując sytuację obiektywnie, bez kibicowskiego zabarwienia powiedzieć: w ŁKS-ie jest dobrze. Niestety, zawodzi mnie albo pamięć, albo przewrotna historia ostatnich dziesięciu lat.

Czasem śmieję się, że bycie kibicem ŁKS-u, biorąc pod uwagę tylko formę sportową i organizacyjną sekcji piłki nożnej, to odpowiednik poziomu weterana w grach wojennych na konsolach. Trochę jak z noworodkami w Sparcie ? ledwo się zorientujesz, gdzie dół, a gdzie góra i już ładują cię do lodowatej wody. Te słabsze jednostki od razu wyrzucano w przepaść, te, które przeżyły ? doświadczano dalej. Wychowanie spartańskie? Ciągłe próby wytrzymałości, bezustanne kary, zero odpuszczania, zero taryfy ulgowej. Jak nie właściciel-bankrut, to piłkarze-pierdoły, które znowu zlatują z ligi. Byliśmy o krok od zjechania na trzeci poziom rozgrywkowy, pierwszy raz w niemal stuletniej historii klubu. Byliśmy o krok od upadłości finansowej, jakieś osiem razy. W ostatnich dziesięciu latach. Jak robiliśmy awanse ? to w stylu umęczonego życiem, byłego mistrza bokserskiego, który nawet kelnerów ogrywa dopiero na punkty. Wracaliśmy do Ekstraklasy, potem znowu spadaliśmy, zabierano nam licencję, a los zsyłał do klubu całą armię cwaniaków, kombinatorów i typów spod najciemniejszej gwiazdy. Dodatkowo cały czas te nadzieje ? idzie sponsor, ponoć z Dubaju. Idzie nowy stadion, teraz to już na pewno.

Starałem sobie przypomnieć kiedy pierwszy raz słyszałem o planach modernizacji obiektu przy al. Unii 2, nie dam sobie ręki uciąć, ale mogło to być krótko po meczu z Manchesterem. O mitycznym inwestorze, który czeka już za rogiem, trzy kilometry od klubu i wypłaca właśnie 5 miliardów w bankomacie, żeby nam od razu kupić skład na mistrza Polski słyszeliśmy mniej więcej od początku rządów Daniela Goszczyńskiego. Słyszymy zresztą o tym do dziś, ostatnio ponoć upodobano sobie Wingerta. Przed Wingertem byli Voigt, Drzymała, Profus, Osuch, biznesmeni z Francji, biznesmeni z Dubaju, biznesmeni z Węgier, buddyści ze świątyni Wat Pho i przybysze z Marsa prosto ze Strefy 51 ("już jadą, tylko czekają aż miasto podpisze przetarg na budowę obiektu"). Jeśli ktoś rozbudzał nadzieje, wchodził w klub, coś reformował, jak choćby Kenig z Urbanowiczem ? wkrótce okazywało się, że to i tak pic na wodę. Wszystkie okienka transferowe odkąd tylko sięgam pamięcią polegały na gwałtownej, robionej po omacku rewolucji. Czasem, w ramach wyjątku potwierdzającego regułę, piłkarzom udawało się utrzymać jako jeden zespół przez dwie rundy. Ale wtedy starano się w zastępstwie wymienić zarząd i strukturę udziałowców. Zresztą, dopinanie budżetu to kolejna partyzancka walka z niewidzialną ręką rynku ? bezlitośnie ściągającą w dół nie tylko ŁKS, ale całą Łódź. Pieniędzy nie było nigdy, a to że teraz ich nie ma też nie powinno nikogo dziwić. I tak każdy wiedział ? w końcu coś się "zorganizuje". W końcu się to jakoś "załatwi".

Ale chyba formuła się wyczerpuje. Na szczęście piłka idzie do przodu. Kluby zaczynają pracować na zdrowych zasadach, prowizorka staje się niemile widziana, a w końcu pewnie zaczną się kary za opieszałość. Ba, już się zaczęły, biorąc pod uwagę zawieszenie licencji. Zawieszenie, które wyznacza kierunek, moim zdaniem jedyny słuszny. Ostatnio rozmawiałem z Tomaszem Wieszczyckim, który uderzył w bardzo górnolotne tony, że Niemcy w ostatnich czterystu, czy pięciuset latach bankrutowały kilkakrotnie. Argentyna. Islandia. Nie wspominając o różnych firmach, klubach, stowarzyszeniach. A mimo to trwają. Ligi, pieniądze, właściciele ? to bowiem przybudówka, przepis na sukces, na mnóstwo radości, ale żadna gwarancja ciągłości klubu. Gdzie jest Groclin? Amica? "Wieszczu" ciągnął dalej, że ŁKS to kilka sekcji, ponad sto lat historii i tysiące kibiców ? ta garstka fanatyków, która nawet teraz jeździ po Polsce za zdziesiątkowanym klubem, ta nieco większa grupa ludzi, którzy nadal są na tyle odważni, by siadać na trybunach rozsypującego się stadionu oraz cała banda ludzi, którzy czekają na zmianę. Aż będzie normalnie. Aż kupnem swojego biletu nie będą wspomagać nieudolnych działaczy, aż przestaną się wstydzić za kolejne "fachowe inaczej" decyzje.

Drogę wyznaczyło już tyle klubów reaktywowanych, Pogoń, Lechia, GKS Katowice, nie wspominając o tych nieco mniejszych, jak Stilon Gorzów Wielkopolski, Odra Wodzisław, KSZO Ostrowiec Świętokrzyski, niedawno opisywany przez nas Wielim Szczecinek, czy nawet Górnik Łęczna. Chyba czas odłączyć aparaturę, a przede wszystkim wyciąć komórki rakowe, które już od dawna trawią 105-letni klub. Chemioterapia może być długa i bolesna, ale im dłużej zwleka się z jej rozpoczęciem ? tym gorzej dla pacjenta.

Kluczem powinno być dziś dogranie pierwszej ligi, czyli wyczarowanie ugody z tymi piłkarzami, którzy zgłosili się po swoje, należne im pieniądze. Potem jednak, zamiast trwać w tym beznadziejnym pacie, warto wreszcie podjąć męską decyzję. Patrząc na słowa Wieszczyckiego, Saganowskiego, Wyparły i wielu innych ? są ludzie, którzy chcą to stawiać od początku. Na zdrowych zasadach.

Dwadzieścia lat temu w najczarniejszych snach nie pomyślałbym o tym, jak będzie wyglądał ten klub w 2013 roku, naturalnie gdybym odróżniał wówczas koszulki ŁKS-u i Porto. Po dwumeczu z Manchesterem United i ich późniejszym triumfie w całych rozgrywkach żartowaliśmy, że gdybyśmy na nich nie trafili, spotkalibyśmy się dopiero w finale. Tak nas wtedy ten los nie oszczędzał, że mając pakę na zwycięstwo w Lidze Mistrzów, trafiliśmy na największego rywala już w rundzie kwalifikacyjnej.

Gdy spadaliśmy z Ekstraklasy, w Białymstoku rozpoczęły się śpiewy "za rok wracamy i wszystkich rozpierdalamy". Nie wspominając o innych, równie szyderczych i ironicznych śpiewkach. Przez ostatnie dziesięć, czy dwanaście lat wszyscy nauczyli się godnie znosić porażki i zawsze się podnosić. Czas przyjąć na barki tę największą, z pozoru ostateczną.

I znów się podnieść. Może od czwartej ligi.
mysero
 
Posty: 197
Rejestracja: 05 Gru 2011, 09:27


Wróć do Piłka nożna: Widzew i ŁKS Łódź, SMS Łódź, liga okręgowa

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość

cron